Dopiero po godzinie rąbania siekierą w dwudziestokilkucentymentrowy lód człowiek
zdaje sobie sprawę, że w morsowaniu najtrudniejsze wcale nie jest pokonywanie strachu
ani ograniczeń, które podpowiada mu własne ciało. Najtrudniejsze okazuje się wyrąbanie
przeręmbla...
Jest niedziela, piętnasty luty 2009. Dzisiaj grupka śmiałków z Wapna ma zamiar na
własnej skórze sprawdzić, czy kąpiel w Jeziorze Czeszewskim także zimą jest przyjemna.
Pełni zapału i naładowani pozytywną energią ruszamy więc na plażę od strony Wiśniewa.
Dwóch z nas ma już na swoim koncie zimowe kąpiele w Jeziorze Kierskim. Kilkukrotnie
morsowaliśmy z zaprzyjaźnionym klubem morsa z Poznania. Poza weteranami po czeszewskiej
plaży stąpa debiutant, który dzisiaj po raz pierwszy doświadczy przeszywającego
uczucia zimna pomieszanego z gorącem okraszonym wartkim strumieniem adrenaliny i
okresowymi wybuchami euforii.
Nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami zabraliśmy ze sobą odpowiedni sprzęt. Mamy
siekery i nie mogąc się doczekać upragnionej kąpieli przystępujemy do rąbania lodu.
Na początek sprawdzenie grubości zamarzniętej powierzchni. Dla zachowania bezpieczeństwa
w jednym miejscu przebijamy się do wody i sprawdzamy grubość lodu. Na oko jakieś
trzydzieści centymetrów - o kilkanaście więcej niż w tym samym czasie na Kiekrzu.
Wiadomo, że nie będzie łatwo, ale chumory dopisują, więc rąbiemy dalej. W końcu
nie ma to jak pociukać lód na świeżym powietrzu :)
Pracujemy pełną parą na dwie siekierki. Muszę w tym miejscu napomknąć, że wyrąbanie
przerębla przed wcześniejszymi morsowaniami zajmowało nam od dwudziestu do czterdziestu
minut, w zalezności od srogości mrozu, który skuł jezioro. Czeszewska tafla miała
się jednak okazać bardziej wymagającym przeciwnikiem... Powoli zaczynamy przeczuwać,
że dzisiejsze przygotowania do morsowania na długo zapadną nam w pamięć.
Zaczyna robić się zimno. Człowiek stojący na lodzie szybko przemarza. Wieje chłodny
wiatr. Nie ma się jednak co nad sobą rozczulać. Czas chwycić ciężki sprzęt i pokazać,
kto tu jest górą.
Żarty się skończyły. Albo my, albo lód. Zimno daje się we znaki, ale dopingujemy
się wzajemnie i kontynuujemy pracę. Póki co zamiast przerębla mamy szczelinę o głębokości
kilkunastu centymetrów, która napełniła się wodą. Każde mocniejsze uderzenie siekierą
powoduje rozprysk lodowatej brei.
Jesteśmy przemoczeni. Ubrania zaczynają na nas zamarzać. Siekiera coraz częściej
grzęźnie w szczelinie.
Walczymy dalej... Po półtorej godziny walenia siekierami w lód udało się. Kra wokół
której wyrąbaliśmy szczelinę zakołysała się. To znak, że w żadnym miejscu nie jest
przytwierdzona do reszty tafli i można ją wepchnąć pod lód.
Trzeba przyznać, że trochę się nasiłowaliśmy, zanim nam się to udało, ale wspólnymi
siłami daliśmy radę.
Mamy więc upragniony przerębel, ale morale nieco podłamane. Zbyt długo toczyliśmy
nierówną walkę z trzydziestocentymetrowym lodem, aby teraz bez słowa wskoczyć do
wody. Jesteśmy zmęczeni i przemarznięci. Następuje chwila wahania...
Może przyjedziemy jutro? Może dzisiaj lepiej dać sobie spokój? W głowie gonitwa
myśli... Patrzymy po sobie, nie chcąc się przyznać do własnej słabości. Potrzebujemy
motywacji.
Nagle pada hasło "Rozgrzewka!". Decyzja zapadła. Nie po to waliliśmy siekierami
w lód przez półtorej godziny, żeby się teraz poddać. Zaczynamy ostatnią fazę przygotowań.
Tuż przed kąpielą w lodowatej wodzie należy się odpowiednio rozgrzać. Trochę biegania,
trochę podskoków, musi zrobić się cieplej. Dzisiejsza rozgrzewka powinna być trochę
solidniejsza niż zwykle przez to, że zdążyliśmy przemarznąć.
Hasamy więc przez kilkanaście minut po lodzie i rozgrzewamy się. Czas ucieka nieubłaganie.
Słońce zachodzi i robi się szaro.
Rozgrzewka dobiegła końca. Po odrobinie ruchu humory znowu dopisują.
Zmierzamy nad brzeg przerębla, czując pierwsze uderzenie adrenaliny. Słowo "pogoda"
nabiera innego znaczenia, kiedy chodzi się po lodzie w samych kąpielówkach, nie
zważając na mróz i wiatr.
Ostatnie chwile przed zanurzeniem... Widać niepewność w oczach debiutanta. To normalne
przy pierwszym morsowaniu. Zwłaszcza, że Jezioro Czeszewskie zaserwowało nam dzisiaj
nielichą przeprawę do swojego wnętrza.
Jesteśmy gotowi. "Na trzy: raz, dwa, trzy!"...
...i już jesteśmy w środku. Oddech jest nienaturalnie przyspieszony, trzeba czasu
i koncentracji, aby go uspokoić. Na początku nie czuć zimna. Receptory znajdujące
się w skórze blokują się, nie przepuszczająć bodźców temperaturowych. Jeszcze chwilka
i...
"zanurzenie!". Stoimy w przeremblu w środku zimy i jesteśmy szczęśliwi. Morsowanie
wprawia człowieka we wspaniały humor. Po kąpieli tryska się energią i optymizmem.
Dzięki buzującym w naszym ciele hormonom człowiek doświadcza szczęścia na poziomie
komórkowym.
Chwila dla fotoreporterów i można wyjść z przerębla. Po wyjściu z lodowatej wody
doświadcza się przechodzącej przez całe ciało fali ciepła... no może poza stopami
- w nie zawsze zimno ;)
Po wyjściu trochę ruchu i chlup - znowu do przerębla. Tego dnia trzykrotnie zanurzyliśmy
się w lodowatej wodzie. Kąpiel była bardzo przyjemna, ale w pamięć zapadnie także
nierówna walka z zamarzniętą taflą Jeziora Czeszewskiego.
Teraz, w środku lata, z utęsknieniem czekamy na kolejną zimę i chwilę, kiedy zamarzną
jeziora. Początek sezonu w listopadzie. Już nie możemy się doczekać!